26.08.2010 18:44
Zaczynamy jazdy
Jako, że bystry młodzian ze mnie szybko wpadłem na pomysł aby zacząć od wyrobienia sobie uprawnień na kierowanie motocyklem. Pomysł o tyle oryginalny co i szalony. No dobra, niech stracę. Jaki ośrodek by tu wybrać? Chwila namysłu: Najbliższy oczywiście!
Wbijam do położonego nieopodal OSK i zaczyna się gadka:
- Dzień dobry. Chciałbym się zapisać na kurs prawa jazdy kategorii A.
- Przykro mi, kurs teoretyczny właśnie się skończył, zaczynamy praktykę.
- No właśnie ja bym tak chciał bez teorii. Bo ja praktyk z założenia jestem.
- Ale jak to? Przecież tak się nie powinno robić…
Pieniądze lądują na stole.
- No
dobrze, to od kiedy chciałby pan zacząć jeździć? Wszystkie
formalności załatwimy jeszcze dzisiaj i jutro odbierze pan
papiery.
Następnego dnia radosny stawiam się na placyku. Żar leje się z nieba, ale nic to! Dzisiaj będę szaleć! Spotkanie z instruktorem:
- Ma pan jakieś doświadczenie z motocyklami.
- No coś tam się jeździło…
„Coś tam się jeździło” oznaczało w moim wypadku jedną wycieczkę na skuterze w podstawówce zakończoną złamaniem ręki w nadgarstku. „Oj tam oj tam, im więcej wiesz, tym krócej żyjesz” pomyślałem, oszczędzając mu tej anegdotki. Koleś chyba mnie polubił za to, że wydłużyłem jego żywot bo wyjął z garażu GS 125 zamiast CBF 250. Wsiadłem, odpaliłem, NO TO RURA! Zdechł. RURA! Zdechł. Kilka prób i „bestia” zaczęła mnie słuchać. Szalejem! „Proszę pomiędzy pachołkami, a potem ósemeczka i na zmianę”. Król szosy, fuck yeah!
Kolejne dni na placyku i szlifowanie umiejętności. W końcu nadszedł ten upragniony dzień, wyjazd na miasto. Intercom do Porozumienia się ze Światem Zewnętrznym oraz Pomarańczowa Kamizelka Nieśmiertelności® założone. Podekscytowany wyjeżdżam z placyku (już na CBF), a instruktor do mnie „To może pojedziemy w prawo, przejedziesz się trochę poza miastem, oswoisz z większymi prędkościami?”. Nie chcąc zabrzmieć jak fanka Biebera na jego koncercie odparłem tylko stanowcze, męskie „Mhm”. No to jedziemy, 3,4,5 bieg. „Dlaczego ten instruktor mnie nie ochrzania za przekroczenie prędkości? Przecież pędzę jak szalony?!” Szybkie spojrzenie na licznik 70km/h… „Może to w milach?”. Poczucie prędkości na motocyklu jest zdecydowanie inne niż w samochodzie. Lecę sobie z tą „ponaddźwiękową” prędkością i czuje wiatr we włosach i uszach i nosie i oczach. Szybki zjazd na pobocze i zamknięcie przyłbicy naprawiły problem. Pierwsze ofiary na drodze już zaczęły się pojawiać, muchy i motylki ochoczo rozchlapywały się na szybce kasku. Jest zajebiście.
Tak to mijały dni ostrego treningu. Po ostatniej jeździe instruktor lekko mnie pokrzepił i życzył powodzenia na egzaminie. Wychodząc z placyku spojrzałem się na zachmurzone niebo, a tam czekał już na mnie On. Nemezis wszystkich potencjalnych kierowców pojazdów zmotoryzowanych. Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego.
Miałem przeczucie, że to może być fajna przygoda. I była.
Komentarze : 4
Przeszły, przeszły bo egzamin już się odbył jakiś czas temu ;) Opiszę go niedługo. O ile pogoda dopisze to weekend będę miał raczej zajęty
Relacja z kursu w telegraficznym skrócie :) Bardzo miła lektura. Czekam na relacje z egzaminu i info o jego pozytywnym wyniku :)
musze przyznac ze kamizelka niesmiertelnosci to wyjatkowo trafne okreslenie :D predkosc na motocyklu poczatkowo odczuwa sie zupelnie inaczej. jeszcze nie tak dawno wydawalo mi sie ze zabojcza jest predkosc 50km/h... mysle ze to kwestia wprawy, drogi i przyzwyczajenia :)
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (1)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)